Bardzo żałuję, że nie zdążyłam napisać tego wpisu tydzień temu tuż po naszym powrocie z wyprawy przyczepą kempingową. Miniony tydzień był tak szalony, że oddalił mnie od naszego sielskiego wypoczynku o jakieś tygodnie a nie zaledwie siedem dni. Z drugiej strony, ten czas uwypuklił jeszcze bardziej to, co chodziło mi po głowie od miesięcy: pęd współczesnego świata i jego kierunek zupełnie mi nie służą. Ale zacznijmy od początku.
Na wyjazd jechałam z totalnie przepełnioną głową - ilość spraw osiągnęła swoje apogeum. Już wcześniej próbowałam zwolnić i wyłamać się z życiowego biegu przez przeszkody. Kwiecień poświęciłam na prace w ogrodzie, usystematyzowałam spotkania towarzyskie i higienę pracy, ale wciąż czułam jakiś nieopisany lęk i poddenerwowanie. Choć to sprawa dość oczywista i jest o tym ostatnio bardzo głośno, zajęło mi chwilę, by zrozumieć, że duży wpływ na moje samopoczucie ma wielowymiarowe korzystanie z telefonu i Internetu.
Ilość informacji jaka do nas dociera jest niezmiernie przytłaczająca. Niepokojące wiadomości ze świata mieszają się ze stosem reklam rzeczy, które rzekomo odmienią nasze życie czy też radosną twórczością sztucznej inteligencji i fake newsami. Artykuł o depresji miesza się z tym o najlepszym kremie anti-aging, wybory prezydenckie z aferą wokół jakiejś "gwiazdy", o której istnieniu nie masz pojęcia. Potęguje to poczucie, że jesteś w tyle, że nie wiesz co się dzieje, pomimo, że przecież cały czas bombardują Cię informacje. Tytuły wyskakują niezależnie od tego co tak na prawdę Cię interesuje. W ciągu jednej doby przetwarzamy więcej informacji niż człowiek w średniowieczu przez całe swoje życie! Oczywiście nikt nie chce się cofać do zamierzchłych czasów, ale ta dysproporcja jest naprawdę przerażająca. Świat technologii rozwija się w zatrważającym tempie, natomiast dolności przyswajania przez człowieka nie zmieniły się w ciągu tysiącleci. Zalewa nas ogromna liczba wrażeń w bardzo szybkim tempie, ale to wcale nie znaczy, że sobie z nimi radzimy. Automatycznie tracimy dużo energii emocjonalnej, psychicznej, intelektualnej, aby te informacje segregować: część odpierać od siebie, a część przyswajać. Dodam, że jestem osobą, która nawet nie ma telewizji w domu, nie wyszukuję również w Internecie artykułów dotyczących np. polityki, co nie przeszkadza mi być na bieżąco niezależnie od moich potrzeb. O ile warto wiedzieć co się ogólnie dzieje na świecie czy w kraju, tak wiele z poruszanych tematów mają za zadanie tylko wzbudzić w nas jakieś emocje czy reakcje, nie wnosząc w nasze życie zbyt wiele.
Ogromnym źródłem przedawkowania informacji są media społecznościowe. Zalewają nas informacje o obcych ludziach mających skrajnie różne życia z mieszanką filmików na każdy temat. Na nic się zdaje ograniczenie czasu spędzanego na platformie czy ilości obserwowanych osób, algorytm i tak próbuje ze wszystkich sił przyciągnąć Twoją uwagę.
Jako twórca treści w Internecie czuję jednocześnie presję tworzenia treści znaczących, by nie mieć poczucia, że kogoś przeciążam, czy marnuję jego cenny czas. Czuję potrzebę dzielenia się tym co dla mnie ważne, tego by wyrazić siebie, jednocześnie doświadczam ciężaru bycia dostępną dla wszystkich, obowiązkiem odpisywania na wiadomości, odpowiadania na pytania, na które ktoś z łatwością sam znalazłby odpowiedź. Wiadomości od nieznanych osób mieszają się z osobami, które znam. Jedni piszą na Instagramie, inni korzystają z Messengera na Facebooku. Mąż podsyła mi listę zakupów (lub odwrotnie) na WhatsAppie, a ktoś napisał mi tą samą wiadomość na Facebooku i SMSem by mieć pewność, że dotarła. Gdy odpisuje na wiadomość, z drugiego miejsca ponagla pytanie, na które odpowiadam, że przecież odpisałam, ale w innym miejscu.. Grupa rodziców z klasy Marysi na jednej platformie, grupa Gabrysi na innej. Na wszystko trzeba odpisać od razu! Nie ważne czy jadąc samochodem, czy stojąc w kolejce przy kasie. Chcesz rzucić to wszystko i robić swoje ale wtedy dzwoni telefon: czy widziałaś tego maila co wysłałam 5 minut temu??
Nieustająca gotowość na to, że ktoś o coś Cię poprosi, o coś zapyta, coś będzie trzeba załatwić (na wczoraj oczywiście), do tego gonitwa codzienności i natłok spływających wiadomości osłabia każdego dnia i zabiera z życia to co najcenniejsze. Możliwość przeżywania dni w swoim tempie.
Ale problem dostępu do Internetu nie opiera się tylko na mediach społecznościowych, mam sporo znajomych, którzy nie posiadają swojego konta a są przeciążeni nadmiarem informacji ponieważ mają do nich nieustanny dostęp. W Google sprawdzamy wszystko. Od przepisów, po weryfikowanie danych, które w ciągu dnia przyswajamy. Korzystamy z kalkulatora, translatora, godzinami przeglądamy sklepy, sprawdzamy opinie na temat produktu, który zamierzamy kupić.
I chociaż naprawdę mocno ograniczam korzystanie z telefonu i wieczorami wybieram książki, to nie raz przepadłam podczas ich czytania na przeglądaniu maili i wiadomości. Chciałam tylko sprawdzić miejscowość czy inny ważny szczegół, który pojawił się w książce, a ręka sama poprowadziła mnie przez korytarze niekończących się informacji.
Zaczęłam świadomie unikać pewnych schematów, mocno ograniczyłam liczbę obserwowanych kont i robię w mediach społecznościowych regularne czystki blokując reklamy. Poprosiłam niektórych znajomych, by nie przesyłali mi linków i filmików na temat miliona aspektów dzisiejszego świata, jednak nie zawsze spotykałam się ze zrozumieniem. Takich sabotażystów jest wokół nas sporo, dlatego bardzo ważne by być wytrwałym w swoich postanowieniach. Czułam, że potrzebuję resetu w pełnej okazałości i postanowiłam zupełnie zrezygnować z telefonu w czasie naszego majowego wyjazdu.
Nie chodziło tylko o media społecznościowe (były wyłączone i nie prowadziłam żadnych relacji z wyjazdu), ale również sprawdzanie wiadomości czy nawet redukcję rozmów przez telefon. I chociaż jestem osobą, która na co dzień stara się i tak ograniczać technologię w życiu codziennym, dopiero te 7 dni offline uświadomiło mi jaka to jest druzgocąca różnica w funkcjonowaniu, gdy ich nie ma w zupełności.
Zapraszam Was na migawki z naszego wyjazdu.
Pierwszy przystanek to Jura Krakowsko - Częstochowska, gdzie kibicowaliśmy Tacie podczas kursu skałkowego, odwiedziliśmy zamek Ogrodzieniec i dużo spacerowaliśmy.
Drugie miejsce Camping Bajka cały dla nas poza sezonem! Tam plażowaliśmy (nawet przy 15 stopniach!) ale pogoda była cudna i z każdym dniem coraz lepsza. Odwiedziliśmy JuraPark w Krasiejowie, gdzie na prawdę wydobyto szczątki dawnych olbrzymów oraz przeszliśmy się po urokliwym Opolu. Prowadziliśmy po prostu proste życie na łonie natury, jedząc posiłki pod chmurką. Idealne warunki do ucieczki od pędzącego świata.